Grażyna Wnuk (Prezes): 500 481 405
Paweł Goleman (Zawadka): 607 062 886
kontakt.skpb.lublin@gmail.com

XLIX Rajd Bieszczady: Relacja (Trasa II)

XLIX Rajd Bieszczady: Relacja (Trasa II)

30.04.2015, wystartował już po raz 49 Rajd Bieszczady. Jak zwykle początek o porze nieprzyzwoitej – zbiórka przed 5 rano pod Chatką Żaka. Szybko załadowaliśmy się w autokar i jazda. Niemrawo trochę póki co, ale wszyscy jeszcze na wpół śpiący. Przynajmniej pogoda nastrajała pozytywnie. Było słonecznie, ciepło, w sam raz na wycieczkę w góry. Kolejno mijamy Nisko, Rzeszów (zabieramy Andrzeja i Basię na pokład autokaru i dalej). Za Rzeszowem teren już powoli falował, nareszcie. W Lesku wysiedli sympatycy, w Cisnej – Łydowicze, autokar już należał do nas. Gdzieś w Radoszycach pozdrawiał nas z pobocza facet o aparycji Karola Marksa.Nie było się czemu dziwić – Bieszczady – kraina ściągająca wszelkich oryginałów, w tym i nas.

Z lekką obsuwą czasową doturlaliśmy się około 13 do Rzepedzi. Na miejscu dołączyli do nas jeszcze Paweł z Markiem i ich dwie przesympatyczne sabaki – Zuza i Bella. Dobrze. Psy przewodnicy czasem się przydają. Łącznie uzbierało się nas 13 osób, dość kameralnie, ale tak w sumie najlepiej się chodzi. Brakowało tylko Marka, który miał dotrzeć dopiero na nocleg.

Widok z Rzepedki Fot. Magda Wójtowicz

Widok z Rzepedki
Fot. Magda Wójtowicz

Na dzień dobry – cerkiew wschodniołemkowska w Rzepedzi Wsi, pokrótce przedstawienie historii tego miejsca, czas na ostateczne przepakowanie i w górę, od razu. Jeszcze wszystkim się chciało, po tylu godzinach w autobusie każdy rwał się w góry. Słońce paliło, cienia brakowało, podejście solidne. Już po chwili wszystkie kurtki i polary znikły w czeluściach plecaków. Po dłuższej chwili wyszliśmy na pierwszy punkt naszej trasy – bezleśną Rzepedkę. Warto było, widoki fenomenalne, w dodatku dowiedzieliśmy się już gdzie Windows robił zdjęcia na tapety. Przyszedł czas pierwszego dłuższego postoju. Socjalizacja grupy postępuje, już wszyscy są na ty, zaczyna się częstowanie wszystkich, wszelkim dobrem przywiezionym z miasta. Ale nie ma lekko, trzeba iść. Kierowaliśmy się na zachód pięknymi i bezludnymi wzgórzami. Właśnie dlatego warto było tu przyjechać, z dala od zgiełku Cisnej, Wetliny Ustrzyk Górnych. Całe góry należały do nas, przez cały dzień żadnych innych ludzi na trasie – tylko my i przyroda.

Gdy pojawiły się w polu widzenia wyciągi w Przybyszowie, zmieniliśmy zgodnie z mapą kierunek marszu, droga na początek prowadziła dobrze, ale zaraz się skończyła – to typowe w tych stronach, w ruch poszły, najlepsze małżeństwo, mapa i kompas. Kolejną górę, Kiczerkę zdobyliśmy na azymut i podług starej złotej zasady – „jeśli chcesz zdobyć górę, idź pod górę”. Udało się. Na szczycie postój, dłuższy, rajdowicze jeszcze nie rozchodzeni, za za nami pierwsze prawdziwe bieszczadzkie krzaki. W sumie to nawet beskidzkie, bo geograficznie znaleźliśmy się już w Beskidzie Niskim, ale to tylko szczegóły 😀 Wokół świetnie zachowane okopy, relikt brutalnych wydarzeń sprzed 100 lat, które rozegrały się na tym terenie. Z Kiczerki przeszliśmy na górę Kamień (714 m.n.p.m.), czyli tym samym najwyższy punkt jaki mieliśmy tego dnia zaliczyć, a z niego na szagę do Głównego Szlaku Beskidzkiego (najdłuższego szlaku turystycznego w Polsce, biegnącego z Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach), od tej chwili przez całe 2 dni wiernie nam towarzyszył.

Początkowo marsz szlakiem nie dostarczał zbyt wielu emocji, jednak po chwili las zaczął się przerzedzać i dotarliśmy na piękne bezleśne stoki Wahalowskiego Wierchu, o niebagatelnej wysokości 666 metrów! Widoki były niezapomniane, w dodatku w ciepłym popołudniowym słońcu. Trzeba jednak było być czujnym, nie wiadomo gdzie pójdzie szlak. Znów kontrolowaliśmy mapę, bo co to za sztuka zejść na nocleg szlakiem, skoro można bez. Powoli obniżaliśmy się do doliny, a przed nami nieśmiało pojawiły się pierwsze zabudowania Komańczy. Teraz jeszcze pozostało tylko zdążyć przed 20 zrobić zakupy i na spanie. Całą drogę wyznaczone sztaby wachtowe rozważały burzliwie co i jak przygotować. Decyzje musiały być szybkie i praktyczne. Jedyny sklep na trasie był właśnie tu.

W schronisku miłe zaskoczenie – cały obiekt należy do nas. W dodatku oczekiwała na nas gotowa obiadokolacja podana przez kelnerów (sic!), cóż wysokie standardy na rajdach to nasza specjalność :3 Wieczorem obowiązkowe śpiewanki. Magda i gitara z Muppetami spisali się wyśmienicie! Oczywiście także cała załoga schroniska została przyjaciółmi Trasy II i SKPB!

Schronisko w Komańczy :) Fot. Magda Wójtowicz

Schronisko w Komańczy 🙂
Fot. Magda Wójtowicz

Z rana pożywne śniadanie. Niektórzy nawet łączyli marmoladę z cebulą i twarożkiem, polecam gorąco – zestaw prawdziwego twardziela. W środku nocy dotarł do nas Marek, czyli grupa już w komplecie. Chwilę po śniadaniu sprawne zgrupowanie i w drogę. Na dzień dobry przekroczyliśmy linię kolejową z Przemyśla do Budapesztu, niegdyś strategiczną, dziś zupełnie zapomnianą. Potem przez Francję, śladem zwiniętych torów w stronę Prełuk. Bądź co bądź trasa o tematyce kolejowej (lub kolejkowej jak kto woli), więc program choć trochę trzeba realizować. Pogoda dopisywała – na szczęście! Wg prognoz miało lać od rana, ale tak czy siak wszyscy uczestnicy byli perfekcyjnie przygotowani na taką okoliczność 🙂

Później 4 km asfaltem w stronę Duszatyna. Może asfalt nie najwygodniejszy do chodzenia, ale dolina Osławy wygląda i tak wspaniale. Niestety nie dało się do końca unikać ludzi. Cywilizacja nas dopadła, zwłaszcza przy barku na stacji w Duszatynie. Przerwa na ładowanie generatorów. Wiatr wciąż wiał niepokojąco mocny. Nie było zmiłuj, trzeba było się zawijać. Wiadomo gdy wiatr i chmury na niebie, pogoda się zje.. zepsuje. Łagodną i urokliwą doliną Potoku Olchowatego dotarliśmy wręcz w atomowym tempie nad Jeziorka Duszatyńskie. Grupa naprawdę zaskakiwała swoją kondycją. W tym urokliwym miejscu nasz włochaty towarzysz (nie, nie przewodnik, tylko Bella) postanowiła zapoznać się z bliska ze zbiornikiem, następnie fundując sążnisty prysznic uczestnikom. Po postoju na łapanie oddechu najtrudniejsze podejście rajdu na szczyt Chryszczatej – 997 m.n.p.m. Nie ma lekko, zwłaszcza że zaczęło kropić, wiatr zrobił swoje. Trzeba było lekko przyśpieszyć, wchodzić na szczyt w ulewie to żadna frajda. Manewr się udał. Jeszcze przed planowanym czasem ukryliśmy się w zacisznym wnętrzu schronu na szczycie. To już ten moment kiedy wszyscy są na tyle zintegrowani, że zaczynają lecieć głupie teksty i pomysły. Ale czy nie za to kochamy atmosferę rajdów? Na co dzień poważni i ogarnięci ludzie, mogą wreszcie odreagować.

Podejście na Chryszczatą Fot. Magda Wójtowicz

Podejście na Chryszczatą
Fot. Magda Wójtowicz

Dokładnie kiedy zaczęliśmy schodzić, rozpadało się na dobre. Teraz też prowadzenie (oczywiście pod kontrolą) zostało oddane koledze – Kaszy, który jako przyszły kursant, postanowił nauczyć się obsługi mapy i kompasu. Poszło świetnie, w sumie Kasza okazał się być skuteczniejszy i bardziej opanowany od renomowanych przewodników.

Tak radośnie i w deszczu (tak, jedno łączy się jednak z drugim), dotarliśmy do doliny po wysiedlonej wsi Mików. Po dojściu do cmentarza, po naradzie sztabu głównego stwierdziliśmy, że dojdziemy do schroniska jak na prawdziwych hardcore’ów-przodowników przystało, czyli skrótem przez góry. W końcu jesteśmy tu na rajdzie nie dla przyjemności 😀

Grupa przeszła test bezbłędnie, już po chwili mimo padającego deszczu robiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na Hłystejce. Góra wywołała w nas tak silne odczucia, że aż jej nazwa została przez nas zmieniona na nawiązującą do pewnej części ciała ludzkiego (niestety nie była to Łyd(k)a ani udo). Teraz już prosto w dół zeszliśmy na schronisko. Kilkoro uczestników widziało nawet w lesie żubra. Ja też widziałem, ale już opróżnionego 🙁

Hłystejka Fot. Magda Wójtowicz

Hłystejka
Fot. Magda Wójtowicz

Pomimo pewnych kłopotów z naszą rezerwacją noclegu tego dnia, udało się wszystko załatwić polubownie i znów wylądowaliśmy w pięknych okolicznościach przyrody, tj. w oryginalnej łemkowskiej chyży, która również cała była do naszej dyspozycji. Były poważne rozmowie o życiu i śmierci przy kominku, butelkowe specjały – dary Ziemi Lubelskiej i grupa udowodniła że jest fenomenalna i tworzy jedną całość, niezłomny monolit, a wszystko dzięki swoim świetnym przewodnikom.

Kolejnego dnia – deszcz nie dawał za wygraną. Trzeba było zweryfikować plany i zrezygnować z drogi z pełnym obciążeniem z Przeł. Radoszyckiej do Łupkowa. Wynajętym mikrobusem podjechaliśmy do szkoły w N. Łupkowie, gdzie było ogólne zgrupowanie rajdu i po szybkich zakupach w pobliskim sklepie poszliśmy w trasę. Można było iść torami po najprostrzej linii oporu, ale w rajdowiczach II Trasy wciąż było mnóstwo woli walki i poszliśmy trudniejszym, ale jakże urokliwym wariantem przez Horodki i Siwakowską Dolinę. Tym razem stery przejęła nasza koleżanka – Buffetowa, która z werwą prowadziła nas w tym trudnym terenie, tak samo jak dbała by nie brakowało jedzenia innym rajdowiczom. W końcu sukces. W środku groźnego, nieprzebytego, błotnistego, nieprzyjaznego gąszczu (proszę wyobrazić sobie złowieszczą ścieżkę dźwiękową!) ujrzeliśmy polsko-słowacki słupek graniczny! Teraz już pewną drogą zeszliśmy na Przełęcz Łupkowska, przez którą przechodzą aż 3 różne granice: polsko-słowacka, Bieszczadów z Beskidem Niskim oraz Beskidów Wschodnich i Zachodnich.

Światełko w tunelu w Łupkowie Fot. Magda Wójtowicz

Światełko w tunelu w Łupkowie
Fot. Magda Wójtowicz

Po teście wytrzymałościowym słowackiego schronu, zeszliśmy niżej zobaczyć największą atrakcje tego miejsca, czyli tunel kolejowy, na wspomnianej wcześniej linii łączącej Przemyśl z Budapesztem. Tutaj nastąpiła krótka konfrontacja z Trasą I, która wybrała tego dnia bardzo łatwy wariant przejścia torami w obie strony. Później spokojnie przez teren wielkiego dworca na terenie dawnej wsi Łupków (niezwykle piękne miejsce), zeszliśmy wzdłuż torów na oficjalne zakończenie rajdu w szkole w Nowym Łupkowie.

A co się na nim działo? Cóź, to trzeba było przeżyć i zobaczyć osobiście.

Niemniej na zakończenie, chciałbym podziękować serdecznie: Andrzejowi (przygotowanemu na każdą ewentualność), Basi (która dzielnie szła całą trasę z przodu grupy), Magdzie (za oprawę muzyczną naszych śpiewanek), Asi (za twórczą polemikę z przewodnikiem), Szarańczy (za nieocenione wsparcie techniczne), Markowi (za fachową pomoc przewodnicką i dbanie o integrację w grupie), Buffetowej (chyba już podziękowałem wcześniej w tekście), Kaszy (za perfekcyjne przyrządzanie kaszy i freestyle’owy pojedynek z Karolem), Glajowemu (za jak najbardziej wskazaną dociekliwość i fachowe pytania na trasie oraz za ogarnianie tematu glai), Oli (za niezłomne uczestnictwo we wszystkich, także wcześniejszych rajdach), Kasi (za świetne przejście Bieszczadów, choć wcześniej nie chodziła po górach), Pawłowi i Markowi (za przyjazd na trasę aż z Sosnowca i za przyprowadzenie dwóch kolejnych uczestników Zuzy i Belli). I to chyba na tyle. Za rok widzimy się w tym samym składzie, chyba że chcecie dołączyć, to miejsce na naszej trasie zawsze się znajdzie.

Janek Szajowski

*Ajajaj-Janek

 

Więcej zdjęć:
Magdalena Wójtowicz
Joanna Ceglińska

Jedna odpowiedź

  1. […] Są już pierwsze relacje z tras rajdowych:Trasa II (Janek Szajowski) […]

Skomentuj XLIX Rajd Bieszczady – podsumowanie | Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.