Grażyna Wnuk (Prezes): 500 481 405
Paweł Goleman (Zawadka): 607 062 886
kontakt.skpb.lublin@gmail.com

XLIX Rajd Bieszczady: Relacja (Trasa I)

XLIX Rajd Bieszczady: Relacja (Trasa I)

„Szliśmy tak już chyba szósty dzień, przed nami bar – cel naszej drogi…”

Popularnie zwana trasą Rysi, czyli trasa nr I XLIX Rajdu Bieszczady  

Był koniec kwietnia – złota polska jesień. Grupa rajdowiczów trasy nr I po wysiadce z autokaru w Cisnej (w czasie drogi brali udział w konkursie na liczenie czerwonych samochodów), zdawała się być lekko zdezorientowana i rozpierzchnięta po jednej z większych bieszczadzkich aglomeracji.

W tym samym czasie prowadzący trasę mknął obwodnicą Bieszczadów, walcząc z ruchem wahadłowym na trasie do Przełęczy Radoszyckiej.

Nie zważając na nic rajdowicze pod przywództwem Skokiego, Szymona oraz Grażyny oddali się w całości zwiedzaniu Cisnej. Jak to kuracjusze tej uroczej górskiej miejscowości meandrowali pomiędzy dwoma sklepami, kilkoma barami, kręcąc się przy tym w okół parkingu, konsumując napoje i wyczekując na nieuniknione.

Po przybyciu Karola Leszka – Rysia nr 283, który był jednym z głównych prowodyrów zaistniałej trasy, nadszedł czas na zformalizowanie (nie mylić z formaliną) okoliczności w jakich wszyscy się znaleźli.

Krótki wstęp oraz gawęda, przedstawienie już od początku tragicznej sytuacji (3 dni do sklepu 😮 ), określenie gdzie i po co dziś idziemy (niektórzy do dzisiaj nie wiedzą po co). Gdy wszyscy już wrócili smagani bieszczadzkim słońcem z różnego rodzaju lokali gastronomicznych, gdy sklep w Cisnej na rozlicznych paragonach uzyskał obrót roku, wszyscy mogli ze spokojem ducha rozpocząć marsz w nieznane.

Rytmiczne dźwięki obuwia niosące się po ciśniańskich bulwarach oznaczały jedno – trasa Rysi żyje, ma sie dobrze i ruszyła z olbrzymim impetem, tak aby po wdrapaniu się na Rożki i  Jasło oraz całodniowej wędrówce dotrzeć do BaseCampu w Roztokach Górnych.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Początki bywają trudne, przekonał się o tym sam prowadzący, który wydawał momentami  ostatnie tchnienia, mimo że Rożki to jeden z jego ulubionych pagórków. Różnica poziomów robiła swoje, rozluźnianie atmosfery momentami pomagało, grupa często przystawała aby posilić się napojami izotonicznymi pochodzącymi ze słynnych Kraśnicko-Świdnickich winnic. Podczas postojów odbywały się niezwykle zażarte rozgrywki w wybieranie zwierząt, z których to potyczek raz po raz któryś z rajdowiczów wychodził obronną ręką.

Po dłuższej chwili wędrowania wszyscy przystanęli z dość dużą dozą zdziwienia. „Jak to możliwe, ze idąc cały czas w kierunku południowym trzeci raz wchodzimy na Rożki?!” ; „Gdzie jest McDonlad” ; „Mamo zabierz mnie z tych koloni”- takie dźwięki niosły się po pięknym drzewostanie buczyny karpackiej obrastającym, niczym zarost na twarzy gimnazjalisty masyw Jasła.

Nie był to rokosz a jedynie rozkoszne anegdotki zadowolonych rajdowiczów. Gdy tylko naokoło grupy rozpoczęły się wyłaniać malownicze widoki na pasma Połonin, Wielkiego Działu, Łopiennika zdecydowaliśmy się na dłuższy biwak. To tutaj dowiedzieliśmy się, że gór nie kształtował ogromny Ludek (jak Hulk), który miał na imię Lądo, tutaj też elaboratom na temat bardziej soczystej zieleni po słowackiej stronie Bieszczadów nie było końca.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Pogoda rozpieszczała. Młode, piękne twarze, żywiące się w tym momencie kanapkami oraz słońcem niczym Stachurski podziwiały krajobraz niespotykany na żadnym innym wzniesieniu w Bieszczadach (na wszystkich innych widać po prostu co innego). Nie mogło oczywiście zabraknąć napojów orzeźwiających skołatane po wysiłku serca rajdowiczów.

Po dniu pełnym wrażeń, mijając słynnych słowackich przemytników za graniczną górą Okrąglik, w oddali majaczył napis nad prysznicem z ciepłą wodą z napisem „meta” (albo etanol – nie pamiętam).

Gdy już wszyscy skorzystali z uroku kąpieli w balii a czyste miednice schły na wietrze hulającym przez tą bieszczadzką dolinę jak przez niedomknięty lufcik, grupa nieustraszonych skautów rozpoczęła przygotowywać wszystkim Rysiom ognisko. Właśnie przy ogniu wszyscy uraczyli się wspólną strawą, przy trzaskach gałązek, mocy iskier wysyłanych pod niebostan, dźwięki gitar zdawały się nieść po Bieszczadach. Śpiewom nie było końca. Dołączyła do nas jeszcze dwójka dzielnych Rysi na dalszą wędrówkę. Miła, ciepła, rodzinna atmosfera, swąd opalanego mięsiwa oraz soczyste kłęby dymu sprawiały, że nic nie jest w stanie wyrwać trasy Rysi z idyllicznego snu, który trwał….

Jedynie smutne utyskiwania i płacz za opuszczonym koncertem KSU sprawiał, że choć na chwilę grupa wracała do rzeczywistości. Zresztą tego wieczoru dla niektórych powrót do rzeczywistości okazywał się dużo mniejszym wyzwaniem od powrotu na górę piętrowego łóżka.

Pierwszy dzień maja przywitał nas słońcem wyłaniającym się zza kłębiastych cumulusów oraz talerzami pełnymi kanapek róznego rodzaju. Kształty wędlin, sera, dżemu, czy czekolady na świeżych pajdach chleba układały się w niesamowite kompozycje, stoły wręcz kipiały feerią barw dzięki mocy warzyw. Oprócz niebywale pięknego wyglądu kanapki były przede wszystkim pożywne i dały moc i siłę na kolejny dzień wędrówki.

Mimo tego, ze prognozy układane przez synoptyków skazywały Rysie na niebyt podczas ulewnych opadów deszczu, od samego poranka wszystko zdawało się iśc zgodnie z planem. 

Wędrówka doliną rzeki Solinka – już od rana podziw Rajdowych Rysi budziły monstrualnych rozmiarów tamy i żeremia. Jedynie od czasu do czasu błysk zęba zza nadgryzionych pni zwalistych drzew, przypominał o tym, że to budowle „nieludzką ręką zbudowane”, te drzewniane labirynty ciągnące się przez setki metrów mogłyby być śmiało 7 cudem bobrzego  świata.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Jeszcze tylko krótka lekcja bogatej i niezwykle burzliwej historii Pogranicza przy okazji wizyty w powsiu Solinka. Cerkwisko, cmentarz, podwaliny chat, drzewa owocowe – niemi świadkowie dziejowych wydarzeń pomogli przybliżyć rajdowiczom w jak szczególnych miejscach przyszło im wędrować.

Aby dogodzić wszystkim rajdowiczom nadszedł czas na reorganizację trasy. Kilku śmiałków pod egidą przewodników o numerach bocznych 281 oraz 282 wyruszyło na zdobycie Hyrlatej, aby bezszlakowo i bezproblemowo wznieść się na ponad 1100 m n.p.m.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Pozostała część bandy Rysi grzała się przy ognisku oraz brzdękach gitary w oczekiwaniu na powrót śmiałków. Czas się nie dłużył, zakupy zrobione dzień wcześniej wystarczyły na solidne biesiadowanie, a nadszarpnięcie żelaznych racji płynów energetyzujących krew w żyłach mogły zostać uzupełnione w Leśniczówce Balnica.

Następny etap podróży prowadził torami kolei wąskotorowej do wspomnianej leśniczówki. Podróż po torach okazała się wyzwaniem i wykolejenia po jakimś czasie przestały budzić emocje. Mieliśmy okazje zobaczyć najprawdziwszą kolejkę  z grupą turystów, którzy machali na nasz widok, gdyż nie spodziewali się, iż ktokolwiek w te dzikie ostępy pasma granicznego zapuszcza się jeszcze z dużym plecakiem i mapą – takie rzeczy widzieli jedynie w filmie z Indiana Jonesem.

W tym miejscu pozdrowienia oraz szczególny ukłon w stronę trasy nr III prowadzonej przez Andrzeja oraz Michała, której to uczestnicy mogli dnia następnego machać innym turystom wędrującym po bezdrożach tego zakątku Bieszczadów.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Leśniczówka w Balnicy przywitała nas jak zawsze uśmiechami właściciela, uroczą werandą z widokiem na torowisko kolejki wąskotorwej oraz lodówkami pełnymi smakołyków. Korzystając z chwili deszczu schroniliśmy się tam konstatując rzeczywistość.

Jeszcze nie był to koniec dnia a jego dalszy ciąg zapowiadał się wyśmienicie. Cała grupa Rysi ruszyła mozolnie drogą polną w kierunku Woli Michowej. Po drodze był czas na debaty jak bardzo zmieniają się mapy, jak wiele jest na nich różnic – była to ciekawa, terenowa lekcja topografii, która zaowocuje podczas kolejnych wspólnych, bądź prywatnych górskich eskapad.

W Woli Michowej okazało się, że deszcz pada na tyle sążniście, iż będziemy zmuszeni skorzystać z 4 kółek. Wcześniej odbyła się gremialna konsumpcja „bigosu”, który przypominał smakiem i konsystencją kwaśnicę. Magda Gessler byłaby oburzona, lecz my nie rzucaliśmy talerzami.

Stanica Harcerska ZHP Krosno gdzie przyszło nam nocować była już spowita ciemnościami i lekką aurą tajemniczości. Zagadka została rozwiązana podczas rozmów z bazowym. Warunki były zatrważające, część śmiałków zdecydowała się nocować w domkach przypominających Camping nad Jeziorem Zegrzyńskim w latach 60. Pozostała część jeszcze większych śmiałków nocowała w towarzystwie kotłów, patelni, palników, kuchenek – w kuchni zapewniającej w sezonie letnim wyżywienie dla harcerzy z całej Rzeczypospolitej.

Było zimno, zatrważająco, można by pokusić się o stwierdzenie, iż spotkaliśmy się ze ścianą, ale ani ataki żab, ani chłód panujący wewnątrz nie złamał nas psychicznie.

Kolejny dzień to przeprowadzka 4 kółkami do Łupkowa gdzie miała odbyć się fiesta zwana popularnie zakończeniem rajdu. 

Po żmudnych procesach logistycznych, zapoznaniu się z układem pomieszczeń wewnątrz szkoły (dziękujemy za gościnę) , zakupach, prysznicach ruszyliśmy w drogę.

Naszym celem był tunel na Przełęczy Łupkowskiej. Wczuwając się w rolę Wojaków Szwejków, maszerując w błocie oraz iście dżdżystej atmosferze, snujliśmy wizje na temat drezyn, pociągów, torów by w końcu licząc podkłady dotrzeć do celu.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Krótki postój po słowackiej stronie tunelu połączony z konsumpcja trunków rozgrzewających nasze umysły był cudownym preludium dla nadchodzącego wieczoru.

Jeszcze tylko wizyta w „Barze świat”  – jedynym lokalu gastronomicznym w okolicy łupkowskiego Zakładu Penitencjarnego, gdzie smak pierogów oraz innych wiktuałów przyprawia o zachwyt podniebień, serc i obolałych nóg – i już mogliśmy udać się do Szkoły gdzie czekali na nas przyjaciele i bliscy z pozostałych tras rajdowych.

Zakończenie okazało się jak zawsze huczne. Spotkaliśmy się nad bieszczadzką watrą gdzie przy wspólnych śpiewach i tańcach mogliśmy oczekiwać świtu.

Fot. Karol Świtek

Fot. Karol Świtek

Gdy większość towarzystwa przeniosła się z racji zakończenia pory konsumpcji wypieków ogniskowych do wnętrza budynku, tam kontynuowane były zabawy towarzyskie, śpiewogranie. Nawet najwięksi i najbardziej wytrwali puryści i melomani znaleźli coś dla siebie pośród melodii granych przez jednego z prowadzących na pianinie.

Cóż to był za rajd, cóż to był za czas.

Rysie nie były w kryzysie, Rysie nabrały odwagi

Rysie sa nadal na szczycie – bo wszystkie Ryśki to fajne chłopaki!

Do zobaczenia w Beskidzie Niskim na kolejnym rajdzie – lub jeśli tylko zechcecie wcześniej!

 

Karol Leszek Łyda

 

Więcej zdjęć:
Karol Świtek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.