Grażyna Wnuk (Prezes): 500 481 405
Paweł Goleman (Zawadka): 607 062 886
kontakt.skpb.lublin@gmail.com

Wspomnienia Marka Nowosada

Wspomnienia Marka Nowosada

Marek Nowosad

Jak zostałem przewodnikiem beskidzkim

Za początki moich wędrówek po górach mogę uważać wyjazdy w Tatry i w Gorce w 1970 r. Wcześniejsze wypady były epizodami (Śnieżka, Morskie Oko, Krynica). W 1970 roku szczep harcerski przy LO w Świdniku, do którego uczęszczałem, zorganizował w czerwcu kilkudniowy wyjazd w Tatry (z wejściem na Kościelec), zaś w wakacje obóz w Kowańcu k. Nowego Targu.

Rok później, już po maturze, wędrowałem po Tatrach indywidualnie. Z dzisiejszej perspektywy niektóre przejścia dzienne należy ocenić jako „nieco” długie, np. Kiry – Czerwone Wierchy – Świnica – Żleb Kulczyńskiego – Kuźnice. Nielegalnie znalazłem się wtedy na najwyższym szczycie Tatr Zachodnich – Bystrej.

Pierwsze spotkanie z Bieszczadami wypadło na przełomie lat 1971/1972. Delikatnie je nazywając było ceprowskie, z wiosłowaniem po Zbiorniku Solińskim w Sylwestra. Nie przewidywałem wtedy, że za rok będę prowadzić ludzi po bieszczadzkich śniegach.

Pierwsza studencka wiosna i udział m.in. w rajdzie w Beskidzie Śląskim. Trasę prowadził Krzysztof Ryglewicz z katowickiego SKPB. Przez następne lata kilkakrotnie bywaliśmy na prowadzonych przez siebie trasach. Wkrótce potem zapisałem się na nasz rajd bieszczadzki, na trasę z Zagórza. Nazwiska przewodnika nie pamiętam. Podobno jeszcze w tamtym roku przeprowadził się do Wrocławia. Sporo opowiadał o Bieszczadach, ale w terenie szło mu gorzej. Trasę z Soliny do Równi kończyliśmy późnym wieczorem. Na zakończeniu rajdu w Równi długo czekano na trasę szkoleniową, która wyruszyła tego dnia z okolic Wetliny. Ich przejście stało się jakimś symbolem w nieznanych dla mnie wtedy górach. Być może dlatego wiele lat później zgodziłem się, gdy moi studenci przy wyruszaniu z Wetliny prosili o marsz aż do Równi. I być może dlatego ważne było, że doszliśmy do Równi przed zachodem Słońca. Ostatniego dnia tamtego rajdu przejście prowadziło przez Gromadzyń do Ustrzyk Dolnych. Czy mogłem wtedy przypuszczać, że będę tę trasę przemierzał setki razy? .

Po rajdzie przewodnik trasowy zaprosił mnie na zebranie Akademickiego Klubu Turystycznego, przedstawił kierownikowi kursu przewodnickiego Adamowi Sklepowiczowi i… w wakacje wyjazd na przejście. Prezes Oddziału Międzyuczelnianego PTTK Stanisław Misztal był zadowolony – uważał, że przyda się kolejny chłopak do dźwigania namiotów.

Doceniając powagę sytuacji zamówiłem w Tarnowie plecak z kominem. Na starcie w Krynicy Adam skontrolował kursantkom fatałaszki i znaczną część kandydatek na przewodniczki skierował na pocztę w celu wysłania paczek do domów. W Wysowej niezbyt smakowały mi wody mineralne. Natomiast w czasie manewrów na Kozim Żebrze, w parze z Grzegorzem Głowienką, delektowaliśmy się każdym łykiem tego płynu. Wtedy o egzaminie nawet nie myślałem.

Jesienią 1972 r. zapisałem się oficjalnie na kurs przewodnicki. W końcu października uczestniczyłem w Rajdzie Zaduszkowym AGH. Trasa wiodła z Rabki na Prehybę, zaś po zakończeniu schodziliśmy z pochodniami do Rytra. W tamtych latach prężnie działał Akademicki Klub Kadry zajmujący się obsługą stałych obozów „Almaturu”. Jeden z obozów sylwestrowych 1972/1973 planowany był w Rabce, gdzie miałem być praktykantem. Tuż przed feriami Lublin otrzymał do prowadzenia ogólnopolski obóz w Dołżycy k. Cisnej. Zostałem instruktorem turystycznym tego obozu – tak to się nazywało w almaturowskim nazewnictwie – praktycznie przewodnikiem. Jako wyposażenie dostaliśmy magnetofon szpulowy i 2 taśmy: Bazunę 1972 i nagrania Bułata Okudżawy. Obóz liczył 50 uczestników. Przeważali panowie – w większości ze starszych lat studiów. Uważałem, że na wycieczkach, mimo mojego młodego wieku, przewodnik podejmuje decyzje. Początkowo nie wszystkim to podobało się, ale po kilku udanych wycieczkach nie było już komentarzy. Folklor Dołżycy tamtych lat to m.in. brnąca w głębokim śniegu obsługa bieszczadzkiej ciuchci z olbrzymim kluczem od parowozu. Dyszący parowóz musiał cierpliwie, samotnie czekać aż jego dyspozytorzy wysączą zawartość kilku kufli. Dbający o higienę obozowicze jeździli rozklekotanym Jelczem do obozu w Huzelach, gdzie bywała ciepła woda. W czasie wycieczki na Połoninę Wetlińską, 28 grudnia 1972 r., trafiliśmy na wyjątkową widzialność – poszczególne grzbiety tatrzańskie fascynowały oryginalnym widokiem od wschodu. Na taką widzialność nie trafiłem do dziś. Z wycieczki na Krzemienną pozostała w pamięci dobrze utrzymana drewniana chałupa należąca do Zarządu Lasów Państwowych. Istniała możliwość stworzenia tam chatki, schroniska, lecz nasze koło przewodnickie było wtedy jeszcze zbyt małe. Warunki OZPL nie były wygórowane, jednak pertraktacje prowadzone przez lubelski „Almatur” nie zostały uwieńczone sukcesem.

W styczniu 1973 r. byłem kierownikiem almaturowskiej wycieczki w Tatry, zaś w lutym kierownikiem obozu narciarskiego w Ustrzykach Dolnych organizowanego przez Akademicki Klub Narciarski. Instruktorem narciarskim na obozie był Andrzej Klimek z WSI. Większość dni spędzaliśmy na pólku, zaś pieszo wybraliśmy się na Połoninę Caryńską. Jeszcze tej samej zimy odbył się rajd narciarski w Bieszczadach, gdzie wędrowaliśmy wspólnie z przebywającą tam wcześniej ekipą Henryka Lenarta i Tomasza Przeciechowskiego. Pamiętam zjazd z Połoniny Wetlińskiej i kończony po ciemku zjazd z Małej Rawki.

W tamtych latach organizowaliśmy wiele wyjazdów integrujących turystów z różnych uczelni. Jednym z nich była wycieczka autokarowa po Beskidach Zachodnich z noclegami m.in. w gliwickim schronisku na Pietraszonce. Żartowaliśmy, gdy podczas zejścia z Markowych Szczawin jednemu z kolegów śnieg wsypywał się do pantofli.

W końcu kwietnia uczestniczyłem w trasie szkoleniowej prowadzonej przez Marka Okonia i Kubę Oleksińskiego z Przemyśla do Leska przez trudno dostępny wtedy Suchy Obycz. Wezbrany Wiar przechodziliśmy wpław.

W maju lubelska ekipa wybrała się na Rajd Politechniki Warszawskiej w Góry Świętokrzyskie. Epizodem był obiad w restauracji w Piekoszowie. Siedziałem przy stoliku, gdy dosiadł się jakiś człowiek z gitarą . Po krótkiej rozmowie zaproponował, że zagra swoją piosenkę. Gdy zauważyłem, że był to utwór Wojciecha Bellona – nie zaprzeczył. Okazało się, że był to Wojtek, który jechał zdawać na kolejną uczelnię – tym razem do Wrocławia. Po drodze wstąpił na zakończenie rajdu. W następnych latach spotykaliśmy się kilkakrotnie w Lublinie.

W czerwcu odbyły się „Wędrówki Górskie” zorganizowane z okazji 100. rocznicy powstania Towarzystwa Tatrzańskiego. Grupa z Lublina wędrowała ze Szczawy do Zakopanego. Zostaliśmy dłużej by penetrować Tatry. W pamięci pozostał Tomasz Białopiotrowicz, brnący w głębokim śniegu pod Zawrat.

W czasie wakacji 1973 r. byłem przewodnikiem na stacjonarnych obozach ,,Almaturu” na Prehybie i na Turbaczu oraz uczestniczyłem w przejściu przewodnickim z Ustrzyk Dolnych do Biecza. Z Piotrem Szuckim stanowiliśmy w nazewnictwie tego przejścia tzw. „centrum”. Były też lewica, skrajna lewica i BBWO (Bezpartyjny Blok Współpracy …). Przejście wspominam mile. Miałem przygotowanie terenowe z czasów szkoły średniej , już pewne doświadczenie górskie, zdobyte głównie w czasie ostatnich kilkunastu miesięcy. Tu natomiast otrzymałem, dzięki zaangażowaniu prowadzącego przejście Marka Okonia, spory bagaż wiedzy historycznej oraz wiedzy o zabytkach sakralnych terenu uprawnień . Ułatwiło mi to później przekazywanie informacji uczestnikom wielu grup. W przejściu uczestniczył kolega urodzony dokładnie tego dnia co ja, też w Lublinie (w innym szpitalu, jak żartowano na przejściu).

Po egzaminie w kole i wręczeniu blach (jeszcze okrągłych), ktoś wpadł na pomysł, by nowych przewodników wysłać na egzaminu państwowy w celu zwiększenia frekwencji. Odsiew zwykle bywał duży. Egzamin zdawało się przed liczną komisją w Rzeszowie. Zdało tylko trzech: A. Sklepowicz oraz nie ci co powinni – P. Szucki i ja.

W AKK mogłem wtedy wybierać dokąd pojadę . Ferie świąteczne – do Ustrzyk Górnych z niezapomnianym sylwestrowym ogniskiem pod Połoniną Caryńska, przerwa międzysemestralna – na obóz środowiskowy do Rabki, Wielkanoc 1974 – do Szklarskiej Poręby. Przed każdym obozem dużo czasu spędzałem na przygotowywaniu wycieczek i szukaniu wiadomości o regionie. Wiele satysfakcji przynosiło przekazywanie informacji, które ciekawiły studentów z różnych środowisk. Starałem się by trasy wycieczek były dobrze przemyślane – by planowany czas przejść pokrywał się w przybliżeniu z faktycznym. Jakość usług przewodnickich była szczególnie widoczna w Szklarskiej Porębie, gdzie obóz był duży, było kilku przewodników i uczestnicy mogli codziennie wybierać, na którą wycieczkę pójdą.

W 1974 r. w ramach kursu zorganizowano po raz pierwszy wycieczkę autokarową po Pogórzu, której byłem kierownikiem. Rodziły się w tamtych czasach rajdy Wydziału Mat.-Fiz.-Chem. UMCS. Wśród różnych obszarów przeszły „moje” Góry Świętokrzyskie jako teren rajdu.

Na rajdzie bieszczadzkim przypadł mi zaszczyt prowadzenia jednej z trzech tras szkoleniowych. Prowadziliśmy wspólnie z Andrzejem Paszczyńskim  Donośny budzik dbał, by wędrówki nie zaczynać zbyt póżno. Kilka lat później reprezentowaliśmy z Andrzejem nasze SKPB na przewodnickim, narciarskim obozie w Dolinie Pięciu Stawów.

Część przedwakacyjną kursu kończyła duża impreza zorganizowana w klubie „Arcus” (wspomniana w materiałach z 20-lecia SKPB na s. 18). Ktoś wymyślił wybór wyróżniającego się wykładowcy części teoretycznej kursu. Niespodziewanie zostałem zwycięzcą w tym plebiscycie.

Opis wspomnień kończę wakacjami 1974, w czasie których byłem przewodnikiem na tworzonym przez nasze SKPB turnusie „Połonin” (bazy Bereh k. Kalnicy i Pszczeliny – pierwsza lokalizacja poniżej przystanku PKS), na dwóch obozach AKK w Beskidzie Wyspowym i prowadziłem jedno z trzech przejść przewodnickich.

W długoletniej działalności przewodnickiej za podstawowe uważałem szeroko rozumiane dobro uczestników. Czasem stało to w sprzeczności z interesem różnego typu kierowników, pełnomocników itp. Z zadowoleniem spotykałem uczestników prowadzonych przez siebie grup na kursach przewodnickich, nie tylko w środowisku lubelskim. Szczególnie, gdy był to ich pierwszy kontakt z turystyką górską. Na przykład z obozu w Rabce (luty 1974) na kurs SKPB uczęszczali później Grażyna Kłoda, Krystyna Kozub, Andrzej Szargan, Kazimierz Więsak. Uczestniczką obozu w Szklarskiej Porębie była późniejsza nasza przewodniczka Marta Szymula. W następnych latach prowadzałem po Beskidzie Żywieckim studentów I roku: Leszka Elerta i Bożenę Pawłowską (później Haczek), po Bieszczadach – Tomasza Gągałę.

Znajomość Bieszczadów, pogłębiona w następnych latach, miała później odbicie w charakterze pracy zawodowej. W latach 1981–1995 byłem pracownikiem Bieszczadzkiej Stacji Naukowej UMCS. Wśród pisanych przeze mnie artykułów naukowych dominuje tematyka bieszczadzka.

 

Tekst ukazał się pierwotnie w 21. numerze „Siwerniaka” z kwietnia 1993 r. W nieznacznym stopniu, w kilku miejscach został zmieniony przez Autora w 2021 r. (Red.)