Grażyna Wnuk (Prezes): 500 481 405
Paweł Goleman (Zawadka): 607 062 886
kontakt.skpb.lublin@gmail.com

Jerozolima (2017, 2018)

Jerozolima (2017, 2018)

Autor relacji: Golek

Jerozolima

Jerozolima przywitała mnie piękną słoneczną pogodą, co dla przyzwyczajonego do listopadowej szarości i zimna było całkiem przyjemną odmianą. Kilkaset metrów przed murami Starego Miasta widzę ortodoksyjnego Żyda grającego na gitarze „Hotel California” The Eagles. Stanąłem jak wryty. A po chwili przyszło mi na myśl, że to ledwie delikatna zapowiedź tego, co mogę tu zobaczyć. Przekraczam bramę i jestem sercu Jerozolimy. A w głowie cały czas nucą się zasłyszane wersy:

„Witaj w Hotelu California, takie piękne miejsce,
Możesz wymeldować się w każdej chwili ale nigdy stąd nie wyjedziesz”

Zastanawiałem się wcześniej w jaki sposób podejść do tematu poznawania Jerozolimy. Mnogość zabytków, krzyżujących się kultur i miejsc niezwykle ważnych dla trzech religii, sprawia, że nie sposób je dokładnie poznać w kilka dni. A tyle właśnie miałem. Wydawało mi się, że Jerozolimy nie powinno się zwiedzać odhaczając kolejne atrakcje wyczytane z przewodnika.

Postanowiłem wejść i po prostu dać się zgubić w ciemnych i krętych uliczkach. W jednej chwili z ostrego słońca, które raziło oczy znalazłem się ciemnym nieznanym świecie. Kamienny chodnik po których szedłem był wypolerowany przez setki, tysiące pielgrzymów, mieszkańców miasta, sprzedawców, naganiaczy, duchownych, wyznawców, zwykłych turystów i żołnierzy. Wyglądał tak jakby przed chwilą spadł deszcz, odbijając promień światła padający znad jakiegoś zakamarka.

Stoję przed katedrą ormiańską. Drzwi otwarte. Akurat trwa nabożeństwo. Potężne basy ormiańskich mnichów niosą się po całej świątyni. Wewnątrz lekki półmrok rozświetlany przez dziesiątki tlących się świeczek. Z sufitu zwisają setki przeróżnych lampek oliwnych. Podłoga wyłożona zaś jest starymi orientalnymi dywanami. Przy ścianach kilkoro pielgrzymów, a może turystów. Czasem trudno tak odróżnić.

I nieważne jak bardzo by się zabłądziło, zawsze w końcu trafi się pod Ścianę Płaczu. To jedyne miejsce w swoim rodzaju. Pozostałość po drugiej Świątyni Jerozolimskiej, dziś najświętsze miejsce Judaizmu. Najlepiej usiąść sobie gdzieś z boku w bliskości samego muru. Usiąść i pozwolić odbierać nastrój wszystkimi zmysłami. Przed oczami mamy stary spękany mur, zbielały od słońca, szorstki, chropowaty niczym papier ścierny. W jego szparach uwiły sobie gniazda ptaki. Poniżej ludzie stoją, siedzą, opierają się o ścianę. Każdy w ciszy i skupieniu przeżywa tę dość intymną sytuację. Większość zapewne się modli, na koniec usiłując zostawić zawinięty zwitek z intencją w jakieś szczelinie pomiędzy wielkimi kamieniami. W rozlatujących się spoinach wyrastają zielone kępy jakiś naskalnych pnączy. Uderza cisza i spokój. Praktycznie nie docierają tu odgłosy z pobliskich gwarnych ulic i targowisk. Słychać tylko delikatne szepty. Pozornie nic się nie dzieje. Ale tylko pozornie. Nie ma w tym nudy. Zawsze coś jest. Choćby Indianin wtulony w Ścianę i modlący się po swojemu, czy też stary chasyd ze świętą księgą w rękach kołyszący się rytm modlitwy.

 

Ruszam dalej. Idę wąskimi i ciemnymi uliczkami. To właściwie jeden ciągnący się w nieskończoność bazar. Stoiska z owocami, wyciskanymi sokami, falafele, szarma, ceramika, słodycze, ubrania, wyroby rękodzielnicze, buty. Warzywa, mięso, torebki, szale z paszminy, biżuteria. Wszystko. Uliczki krzyżują się ze sobą, czasem znikają, czasem rozdwajają się. Sprzedawcy prezentują wszystkie możliwe sposoby handlu. Od zaczepiania klienta, przez donośną reklamę na lekkiej drzemce na stoisku kończąc. Zadziwiają kontrasty. Z jasnego miejsca za chwilę wkraczamy w ciemny, ledwo oświetlony fragment uliczki. Mieszają się zapachy. Świeżych pomarańczy i granatów, skórzanych torebek, przypalonego tłuszczu od szarmy, mięty, kolendry, kardamonu, kawy i herbaty. Zapachy wilgotnych zaułków, ptasich odchodów i nadpsutych owoców. Do tego rozmowy, nawoływania, śmiech, krzyki w każdym języku świata. I jeszcze muzyka zalewająca każdą pozostałą jeszcze szczelinę. Wszytko wymieszane. I jak to smakuje. Całości dopełnia bardzo głośne melodyjne nawoływanie muezina, z głośnika minaretu. Zaczyna jeden, po chwili słychać kolejnego z drugiej strony. Czasem wchodzą sobie w linię melodyczną, czasem pasuje idealnie, jakby śpiewali na głosy.

W głowie powoli zaczyna to wszystko się wyjaśniać. To całe spektrum myśli, obrazów, głosów, zapachów i kolorów pasuje do siebie niczym dziecięca układanka. Jedno przenika się z drugim, trzecie z czwartym. Wszystko razem. Jedno wielkie zaplątane pnącze opinające ten świat. Słychać jak miasto pulsuje i żyje swoim rytmem. Jak wszystkie kultury i religie są w stanie jakoś ze sobą współistnieć. Że jest to możliwe.

Stoję u stóp Bazyliki Grobu Pańskiego, najważniejszego miejsca w Jerozolimie dla chrześcijan. Przez setki lat wielokrotnie niszczona i odbudowywana bazylika wrosła swoimi murami w tkankę miasta. Wchodzę do środka. Niestety. Po chwili cały doniosły nastrój ucieka. Dookoła kłębi się tłum. Z zewnątrz napierają kolejne oddziały na drzwi bazyliki. Wszyscy pielgrzymi i turyści w pierwszej kolejności szturmują Grób Pański. Kolejka chętnych, by pobyć kilka sekund w środku i dotknąć skały z Grobu zakręcała dookoła kaplicy. Barierki, rozmowy, selfie, śmiechy. Nie ma wyjścia, trzeba się stąd ewakuować.

Odchodzimy w bok. Zdumiewające. Wystarczyło przejść kilka uliczek, zboczyć z głównego traktu zabudowanego kupieckimi stoiskami by znów doświadczyć atmosfery starej Jerozolimy, która tak mnie urzekła. Jak dobrze.

Betlejem

Betlejem leży ledwie siedem kilometrów od Jerozolimy. Wsiadam do autobusu, w środku ledwie kilka osób. Jest już blisko celu, gdy w pewnym momencie kierowca wjeżdża na drogę omijającą Betlejem. Cel naszej podróży oddala się z każdą chwilą. Nagle zauważam mur. Wysoki na osiem metrów przecinał krajobraz jak ostry nóż. To wspinał się wraz z wzniesieniem, to opadał do suchej i pustej doliny. Falował niczym chusta trzymana na wietrze. Był biały, niczym mury Starego Miasta, ale tu podobieństwa się kończyły. U góry błyszczały zwoje drutu kolczastego. Co kilkadziesiąt metrów wieżyczki strażnicze, kamery, ostre reflektory. Inny świat. Obcy świat. Nijak to nie chciało się komponować ani z krajobrazem ani z moją naiwną wizją wyniesioną ze spacerów po Jerozolimie. Zbudował go niedawno rząd Izraela by chronić osadników z osiedli żydowskich. Niestety mur odseparował mieszkających tu Palestyńczyków od możliwości przemieszczania się. A praca jest tylko za murem. I to właśnie przez ten mur nadkładamy ponad dwadzieścia kilometrów. W końcu autobus wjeżdża do centrum Betlejem. Witamy w Palestynie.

Autobus staje przy głównej ulicy. Od razu rzucają się w oczy różnice. Jakbym się cofnął kilkadziesiąt lat wstecz. Jest brudniej i znacznie biedniej. Ale ludzie podobni. Tak samo żywo gestykulujący i mimo wszystko uśmiechnięci. Idę drogą prowadzącą do Bazyliki Narodzenia. Stanąłem sobie na skrzyżowaniu. W jednej chwili ulica zamienia się w typowe arabskie targowisko. Wokół kobiety w czadorach i hidżabach, mężczyźni w arafatkach. Sprzedawca oferuje kobiece rajstopy eksponując je na smukłych kobiecych manekinach. A nad nim tabliczka z ulicą Jana Pawła II. Ujmujące kontrasty. Dalej niekończące się stoiska z warzywami, owocami, ubraniami, zabawkami, sprzętem gospodarstwa domowego. Ulicą niesie się zapach falafeli i szarmy. Na końcu targu plac z Bazyliką Narodzenia, gdzie znów tłumy pielgrzymów, turystów z Chin i ciągnący się od lat generalny remont skutecznie zniechęcają do bliższego zapoznania.

Wracam, chcę zobaczyć mur z bliska. Droga dłuży się mocno, pewnie z racji temperatury. Słońce leje się z nieba. Niby listopad, a czuję się jak w środku lata. Mijam zamknięte hotele, opuszczone salony samochodowe z powybijanymi oknami. Od czasu wybudowania muru terytoria palestyńskie borykają się z dużymi problemami gospodarczymi. Brak możliwości wolnego przemieszczania się nie sprzyja prowadzeniu interesów. Trudności czynione podczas przekraczania punktów kontrolnych sprawiają, że Palestyńczycy albo tracą pracę za murem albo po prostu emigrują. To tłumaczy skąd tyle opuszczonych domów i sklepów.

Wracam na dworzec i wsiadam w busa do Hebronu.

 

Pełną wersję relacji znajdziecie na http://pawel.goleman.pl/izrael-i-palestyna-po-dwoch-stronach-muru/

Zapraszamy!